Wspomnienia żołnierza Armii Krajowej - odcinek 3

avatar
(Edited)

Pod władzą radziecką

Po objęciu władzy przez sowietów zamieszkiwaliśmy dalej w tym samym domu, ale przybrał on nazwę Domu Partyjnego, w którym odbywały się różne zebrania kolejarzy radzieckich i innych. Usunięta została biblioteka, z której książki złożyliśmy pod sceną. Potem rozdawałem je kolegom i znajomym, aby nie zostały zniszczone.

Był to okres dla nas ciężki pod względem życia. Brak było wszystkiego. Trzeba było stać w kolejkach za chlebem całą noc. Chleb był wydzielany. Trzeba było prowadzić handel wymienny z chłopami, aby otrzymać trochę żywności. Póki były stare zapasy, do października, to się jakoś żyło, ale potem było coraz trudniej. Za wszystkim trzeba było stać w kolejce, a towaru nie było za wiele. Byli tacy, którzy grabiąc sklepy i transporty wojskowe obłowili się, ale myśmy nic nie skorzystali, bo w tym czasie wędrowaliśmy.

Pod względem politycznym nie będę opisywał odczuć swoich i bliskich. Trochę handlowaliśmy krzesłami z chłopami, ale potem i to się urwało. Czesław pracował na kolei jako urzędnik w biurze. Ja rozpocząłem pracę, najpierw w jakimś biurze, gdzie byłem gońcem i paliłem w piecach. Na ulicy Limanowskiego, w pobliżu młyna Armarnika, który był już nieczynny, ruscy zrobili magazyn soli. Tak minął nam czas przełomu 1939 i 1940 roku. Zima była bardzo ostra.

Pamiętam, przed świętami, chyba w pierwszej dekadzie grudnia, pojechaliśmy pociągiem do Rożyszcz z Czesławem, aby kupić trochę mięsa. Wyjechaliśmy o 6 rano i o 7 byliśmy w Rożyszczach. Ale złoty był już nieważny, ponieważ Ruscy wprowadzili rubla — swój pieniądz. Stanęliśmy w kolejce, ale po paru minutach Czesław wyszedł i wrócił po chwili, a Żyd, który stał przed Czesławem, powiedział, że ktoś skradł mu pieniądze. Zaczęła się szarpanina i musiał się włączyć milicjant. Było to tak, że Żydowi pieniądze wypadły, Czesław to zauważył, podniósł i poszedł schować do ustępu. Tym sposobem musieliśmy udać się w inną kolejkę, ale zakupy się udały. Nie pamiętam czy było to 100 czy 150 rubli. Matka mówiła zawsze, że Czesław ma szczęście i że on potrafi z kamienia chleb wyłowić.

W 1940 roku, na wiosnę, został Czesław zabrany do wojska radzieckiego jako „pryzywnik”. Miał wówczas 21 lat i był poborowym. Ruscy wzięli naszych chłopaków, roczniki 1917, 1918 i 1919. Służył w Czycie — na dalekim wschodzie.

Pamiętam jak dziś, kiedy prosiliśmy ojca, aby opowiedział o swoich przeżyciach w wojsku carskim. Wówczas odpowiedział: „Po co wam będę opowiadał, i tak nikt z was tam nie będzie”. Okazało się inaczej — jego najstarszy syn pojechał i służył w wojsku tam, gdzie ojciec. Ja również byłem w Omsku, Tomsku i w Irkucku, przelatując samolotem do Indochin w 1963 roku.

Okres od września 1939 był dla Polaków na wschodzie kraju ciężki pod względem politycznym, społecznym i warunków życia. Część społeczeństwa, jak oficerowie, policjanci i ludzie zamożni, byli aresztowani nocami i osadzani w więzieniach lub wywożeni na Syberię jako „kułacy”. Historia zaczęła się powtarzać. Byli również aresztowani działacze PPS-u. Inaczej: kto z nimi nie pracował, był wrogiem. Wywożono osadników wojskowych(1) oraz pracowników państwowych na kierowniczych stanowiskach. Te przemiany były bardzo brutalne. Były przypadki również walki z nimi, niszczenia pomników Lenina i innych, które były stawiane. Trudno nam było pogodzić się z nową rzeczywistością. Przyjeżdżali ludzie ze wschodu z rodzinami - biedni, źle ubrani, no i poziomem intelektualnym i kulturalnym, który nie mógł nam imponować. To, co chcieli wprowadzać tu u nas, nie trafiało do przekonania większości społeczeństwa polskiego.

Warunki bytu i życia były ciężkie. Ludzie z województwa lwowskiego zaczęli przyjeżdżać na Wołyń, bo tam już zupełnie było brak wszystkiego, ale człowiek jest trwalszy od żelaza i musi to przetrzymać. Na wiosnę 1940 roku, pamiętam, przyjechali oficerowie niemieccy, aby przesiedlić Niemców z Wołynia do Niemiec. Przecież mieli ze Związkiem Radzieckim układ.

Początkowo chodziłem do gimnazjum, ale gdy Czesława zabrano do Armii Czerwonej, musiałem iść do pracy. Pracowałem jako furman, powożąc parą koni i wywoziłem gruz z miasta, a od jesieni 1940 roku pracowałem w Ekspedycji „Kowelski Żeleznodorożnik”. Roznosiłem gazety po urzędach, ale dla niepoznaki zawijałem je w papier i uważałem, aby nie spotkać kogoś ze znajomych, a szczególnie z dziewcząt. Wstydziłem się roznoszenia gazet, byłem już chłopcem szesnastoletnim, niby to już nie chłopiec, ale jeszcze nie kawaler.

Stasia uczęszczała do szkoły dziesięcioletniej. Ja musiałem pracować, bo za te pieniądze, które dostawał ojciec, trudno było wyżyć. Ale w tym była już głowa mamy — w jakiś sposób potrafiła zamienić coś na żywność na wiosce. Ciocia prowadziła swoją „Felicję”, ale chyba na wiosnę 1940 roku odsprzedała ją dwóm paniom — były to siostry. Od wujka Kowalskiego nie mieliśmy wiadomości i z tego powodu ciotka rozpaczała, więc znowu musiała się mama zająć ciotką. Od Czesława dostaliśmy pocztą wiadomość, że służy w mieście Czyta nad Amurem(2).

W 1941 roku, na wiosnę, warunki zaopatrzenia poprawiły się — więcej towarów pojawiło się w sklepach i zmniejszyły się kolejki. Razem z ojcem słuchaliśmy w tym czasie radia w piwnicy późną nocą. Już od kwietnia Radio Londyn ciągle donosiło, że Niemcy koncentrują wojska nad swoją wschodnią granicą. Rosjanie natomiast już od lutego zaczęli budować umocnienia nad Bugiem. Codziennie jechały transporty z głębi Rosji do roboty nad granicą zachodnią — Uzbecy, Tadżycy, Kałmucy i inne narodowości.

Wiosna rozpoczynała się niedobrze. W maju zaczęły krążyć wśród społeczeństwa polskiego wiadomości, że Rosjanie szykują dalsze transporty do wywiezienia ludności polskiej na Sybir i białe niedźwiedzie.

22 czerwca 1941 roku. Dzień ciepły, pogodny i słoneczny. O godzinie 8:30 byłem na stacji kolejowej w Kowlu, gdzie odbierałem przesyłki. Ale pojawiły się samoloty. Rosjanie mówili „Eto maniewry, eto nasze”. Ale za chwilę nadleciały cztery sztuki nad stację — widziałem na skrzydłach czarne krzyże. Powiedziałem: „Eto nie maniewry”. Niemcy bez wypowiedzenia wojny napadły na Związek Radziecki, był to już komunikat oficjalny i po 2 godzinach, zaczęły napływać do Kowla ranni żołnierze z Włodzimierza i innych miejscowości. Tak to już, tak jak zachód planował, stało się — Niemcy uderzyli na Związek Radziecki.

26 czerwca Niemcy ostrzeliwują Kowel z południa i zachodu. Był to czwartek po obiedzie, rodzice schowali się do piwnicy i mnie też kazali — miałem przyjść za chwilę. Ale pociski artyleryjskie zaczęły padać coraz bliżej domu. Wówczas zdecydowałem się wejść do pokoju. Gdy tylko wszedłem, nadlatujący z południa pocisk padł o jakieś 30 metrów od domu. Skutek był taki, że wszystkie szyby wyleciały z okien. Ja schowałem się pod maszyną, z prawej bokiem stała szafa, a okno było zawieszone dywanem i zawieszony obrazek Matki Boskiej nad maszyną. Skutkiem wybuchu był huk, brzęk tłuczonych szyb oraz tuman kurzu po tynku. Wtedy wy-straszony wybiegłem i pobiegłem wzdłuż budynku do przodu — do piwnicy, z której mama zdążyła już wyjść i czekała na mnie przy drzwiach. Chwyciła mnie i zapytała czy nie jestem rany, odpowiedziałem, że nie. Obmacała i obejrzała mnie, po czym weszliśmy do piwnicy.

Po trzech godzinach ojciec zdecydował, że kościół ma grube mury i idziemy do kościoła. Chyba byliśmy tam przez piątek do soboty, bo w sobotę około 10:00 rano pokazał się patrol niemiecki na motocyklu, a około 11-12 wjechały pierwsze oddziały do miasta. Oficer niemiecki zawiesił na wieży kościelnej flagę niemiecką.

Wówczas rodzice wrócili do domu, a ja z ciekawości zostałem na skrzyżowaniu ulic Warszawskiej i „Nowokolejowej”(3). Widziałem, jak niemieccy żołnierze bili kolbami żydowskich cywili. Zatrzymało się parę samochodów, przystąpili do mycia się i spożywania posiłków. Wówczas jeden z żołnierzy powiedział: „Nóż niemiecki, polskie masło, a chleb ruski” i zarechotał śmiechem, któremu wtórowali inni żołnierze. Po usłyszeniu tego stwierdzenia opuściłem butnych panów.

Trzeba pamiętać, że Związek Radziecki do ostatniej chwili wywiązywał się
z zawartych umów. Najwięcej sprzedawał Niemcom zboża. Całe kupy zboża składowano w pobliżu stacji i ładowano je na wagony. Tak to wyglądało, układ niemiecko-rosyjski.

Pamiętam, chyba w Izwiestii był taki rysunek: pokazane było, jak sobie poda-ją ręce Stalin i Hitler i napis od Stalina, „Zobaczymy kto kogo oszuka”. Wiadomo było, że Niemcy uderzą na Związek Radziecki — były materiały wywiadowcze, no i radio Londyn w czerwcu wielokrotnie nadawało, że Niemcy koncentrują swoje wojska. Ale Stalin nie dowierzał, że tak prędko to nastąpi. Podobna sytuacja i polityka do naszej — myślenie, że Niemcy jeszcze nie uderzą. A przecież można byłoby zmniejszyć impet uderzenia przeciwnika, gdyby wojsko radzieckie podciągnięto pod granicę. O tym pisali marszałek Żukow i Rokosowski w swoich wspomnieniach.

Szkoda mi było tylko żołnierzy radzieckich — chyba 24 czy 25 czerwca wjechały czołgi starego typu i patrzyłem co jadł tankista — śledzia i suchy chleb, popił wodą. Kiedy z nimi rozmawiałem, to mówili: „Nie baj brat, my i tak tu wrócimy i przeklętego germańca pobijemy”.

Pod okupacją niemiecką

Stasia i ciocia Fela po 15 czerwca 41 roku wyjechały do babki Mazurkowej pod Horochów(4). Okres działań wojennych w 1941 roku przeżyły one zatem w Sienkiewiczówce. Ciocia Fela powróciła chyba w końcu lipca, a Stasia została u babki. A w sierpniu rodzice wysłali mnie do babki. Wyjechałem rowerem pod koniec sierpnia. Najpierw przyjechałem do wujka Wiśniewskiego koło Kisielina, a na drugi dzień pojechałem do Sienkiewiczówki. Wujek Wiśniewski wytłumaczył mi, przez jakie muszę jechać miejscowości. Przejechałem rowerem około 60 km przez dwa dni(5). Najbardziej ucieszyła się z mego przyjazdu Stasia. Po paru dniach pobytu, ruszyłem w drogę do domu.

Po wejściu Niemców stworzona została policja ukraińska, która współpracowała z nimi. Był to dla nas trudny okres, ponieważ Niemcy obiecali Ukraińcom wolną Ukrainę. Umowy oczywiście nie dotrzymali. Ukraińcy w mieście zaczęli prześladować Polaków. Mieliśmy z nimi drobne utarczki młodzieżowe. Ukraińska policja była również tworzona i na wsi. Niemcy przyjęli taką politykę, aby Ukraińcy zajęli się Polakami, a sami chcieli mieć wolną rękę — skłócili naród mieszany na Kresach.

Połowę dogi powrotnej odbyłem spokojnie, jednak bałem się, ponieważ przejeżdżałem przez wioski zamieszkałe tylko przez ludność ukraińską. We wsi Lityn, około 15 km od Kowla, zostałem zatrzymany przez miejscową policję ukraińską. Zatrzymali mnie, zabrali rower, a także masło, ser i jaja, które wiozłem. Zaczęli mnie wypytywać: skąd jestem, gdzie i do jakiej szkoły chodziłem, po co jadę, skąd, dlaczego, czy znam takich czy innych. Starałem się odpowiadać spokojnie, chociaż bałem się, ale w końcu zażądałem, aby mnie skontaktowali z komendantem. Powiedzieli, że nie ma, ale po półgodzinnym czekaniu zaprowadzili mnie do niego.

Dla przyzwoitości zadał mi parę pytań, ale — na całe szczęście — mnie poznał, jak i ja jego, bo dwa tygodnie wcześniej graliśmy razem w siatkę koło kościoła. Ten przypadek zdecydował, że powiedział: „Znaj moje dobre serce, pustyte jego”. Powiedziałem, ze zabrali mi rower — kazał zwrócić. Już o więcej nie dopominałem się. Wsiadłem na rower marki Kamiński o drewnianych obręczach — był to rower wujka Kowalskiego. Jak na niego wsiadłem, to wyrwałem jak szalony, nie oglądając się, bo nie byłem pewien, czy mnie nie zatrzymają. Pędziłem po piachu chyba z kilometr. Dopiero wtedy, pod lasem, obejrzałem się. Trzeba było jeszcze przejechać las Zadybski — około 10 km — po czym byłem już u swoich w Zielonej.

W końcu listopada wujek Wiśniewski przywiózł Stasię do Kowla. Mieszkaliśmy nadal w domu ZZK, na ulicy Limanowskiego. W grudniu 1941 roku musiałem już pójść do roboty. Pracowałem jako robotnik w Drugim Kowlu, na ulicy Topolowej w Oberbaustofflager - składzie materiałów do budowy torów. Praca była ciężka, nosiliśmy podkłady drewniane, żelazne, przenosiliśmy szyny. Ładowaliśmy i rozładowywaliśmy, układając wszystko w sztaple. Niemcy płacili nam za tę pracę. Jak sobie przypominam, zarabiałem tam 20-25 marek miesięcznie. Starczało to na chleb i drobne zakupy żywnościowe. Tak minął rok 1941. Dodam, że w tym miejscu był wcześniej zrobiony bardzo ładny park, posadzono drzewa, ale Niemcy zniszczyli to i zrobili tam ten skład.

Muszę stwierdzić, że życie pod okupacją było bardzo ciężkie, a o żywność trzeba było starać się na wioskach. Oczywiście najczęściej był to handel wymienny. Dodatkowo, w okresie letnim sadziliśmy koło domu ziemniaki, pomidory i jarzyny. Na zimę trzeba było zaopatrzyć się przede wszystkim w ziemniaki i kapustę.

Wiosną przeziębiłem się i poszedłem do ambulatorium kolejowego, gdzie znajomy lekarz dał mi zwolnienie i tak przechorowałem od maja do czerwca. Potem udawałem, że nie mam sił pracować, ale ileż można było udawać.

Przez cały czas, w 1942 roku, byłem obserwowany przez byłego dyrektora szkoły, pana Jajszczyka, który w miesiącu wrześniu zaprzysiągł mnie, gdy szliśmy wzdłuż rampy kolejowej na ulicy Dąbrowskiego. Od tamtej pory, aż do września 1943 roku, pracowałem konspiracyjnie dla ZWZ — Związku Walki Zbrojnej. Konspiracja opierała się na systemie trójkowym. Dostawałem grypsy i zanosiłem je najpierw do łącznika, a potem pod wskazany adres. Raz zdarzyło mi się, że po przyjściu pod wskazany adres i podaniu hasła, nie otrzymałem odzewu. Zaraz zorientowałem się, że coś nie gra, ale po paru minutach zjawiła się pani w wieku około 40 lat i podała mi odzew. Mimo wszystko od tamtej pory byłem „spalony” i od września 1943 moja działalność konspiracyjna uległa przerwaniu. Utrzymywałem jednak kontakty z tworzącym się ruchem partyzanckim i w grudniu 1943 roku zostałem ponownie zaprzysiężony w naszym mieszkaniu na ulicy Warszawskiej.

W kwietniu lub maju 1942 roku, Niemcy w byłym domu ZZK utworzyli swój Dom Partyjny, a nas przenieśli na ulicę Warszawską, do domu parterowego w podwórku. Tam zajmowaliśmy kuchnię i dwa pokoje. W tym czasie Stasia dostała kartę na wyjazd do Niemiec na roboty (nie pracowała). Był to trudny okres dla rodziców i dla mnie. Odprowadziliśmy Stasię do transportu, ale mama rozpaczała i szukała wyjścia. Spotkaliśmy kolejarza z Chełma, konduktora, który prowadził ten transport. Oczywiście mama zaczęła go prosić. Znał naszą rodzinę, nic nie obiecywał, ale powiedział, żeby mama się nie martwiła. Prosił tylko, aby pokazać mu Stasię i w którym jest wagonie. Po paru tygodniach dostaliśmy wiadomość, że sprawa się udała. Pociąg zatrzymał się za Lubomlem, przed rzeką Bug. Dziewczyny zaczęły śpiewać i tańczyć, wówczas nasz konduktor kazał Stasi wyjść i aby nie wzbudzać podejrzeń powiedział, żeby ze sobą nic nie brała. Zaprowadził ją do jakiegoś domu, a sam po paru dniach przywiózł ją w zamkniętym wagonie do Rejowca(6), gdzie zatrzymała się u cioci Koralewskiej. Tam przebywała do grudnia 1942 roku i w podobny sposób, wagonem towarowym, powróciła do domu w Kowlu.

W 1943 roku, w maju, przy pomocy byłej kucharki cioci Feli Kowalskiej, pani Sztubeckiej, której mąż przyjął kartę folksdojcza, Stasia dostała pracę u „gibickomisarza” Kassnera(7) jako kelnerka. Do jej obowiązków należało sprzątanie jego pokoju i podawanie do stołu. Był to trudny dla niej okres jako młodej, siedemnastoletniej dziewczyny. Zarobiła tam parę marek, a i od czasu do czasu mogła przynieść chleb, powidła, coś z żywności. Od 1942 roku, ciocia Kowalska pracowała w kuchni w Soldatenheim(8) - Niemieckim Domu Żołnierza, założonym w byłej Resursie(9). Również ona kombinowała i przynosiła chleb oraz cukier. Mieszkała u pana Lisa — emeryta kolejowego — maszynisty. Zostawiła go żona i wyjechała z NKWD-zistą w czerwcu 1941 roku. Ciotka miała tam pokój i mieszkała do stycznia 1944 roku. Gdy ciocia pracowała w nocy, chodziłem do niej i przynosiłem do domu odpadki i łupiny kartoflane, którymi karmiliśmy świnie, gdy mieszkaliśmy na Limanowskiego.

Wszyscy, którzy pracowali w Soldatenheim, kombinowali i kradli. Za pierwszym razem udało nam się podglądnąć, jak pracujące w kuchni Ukrainki coś wyniosły i schowały w garach — była to dziesięciolitrowa bańka oliwy. Za drugim razem, w ubikacji na górze znalazłem kostkę 10 kg masła. Nie czekając już na ciocię, pomyje i obierki, zabrałem ją do domu. Ze względu na to, że do domu miałem około 1,5 kilometra drogi ulicami miasta, musiałem uważać, aby nie nadziać się na patrol żandarmerii niemieckiej.

Tak wyglądało życie pełne przeżyć i niepewności jutra. Od grudnia 1942 roku — od niemieckiej katastrofy pod Stalingradem, duch bojowy wśród żołnierzy hitlerowskich upadał, ale nadal byli silni. Tymczasem dla nas — robotników — był to okres wytężonej pracy. Ponieważ Niemcy zaczęli się cofać, przybywało transportów szyn i podkładów — po parę dziennie. Herr Wubryng — nasz majster do gonienia do roboty — denerwował się, bił czym popadło każdego, kto mu wpadł pod rękę.

W niemieckim składzie materiałów do budowy torów pracowali Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Początkowo brygady składały się z 20 ludzi, ale po roku pracy już z 12 — 14. Dwie osoby pracowały na wagonie, a 12 na dole. Po roku pracy doszedłem już do takiej wprawy, że posługiwanie się łomem czy „łapą” do popychania wagonów nie sprawiało mi większej trudności. Koledzy, którzy po raz pierwszy próbowali przekantować szynę, musieli dobrze uważać, żeby niewyjęty na czas z otworu szyny łom, nie uderzył ich w głowę. Doszedłem do takiej wprawy, że przekręcałem szynę łomem na trzy razy. Jednakże, gdy herr Wubryng stał i poganiał, to wystarczyło tylko, abyśmy (Tadek Bernadzki lub ja) na moment opóźnili pchnięcie łomem lub łapą, to wówczas jeden koniec szyny leciał na dół, a drugi z opóźnieniem uderzał w ziemię i wtedy szyny oparte o wagon wypadały i na nowo trzeba było je ustawiać. Szyny bowiem spuszczaliśmy do sztapli, za pomocą tych opartych o wagon, dodatkowo pokrytych smarem. Stosuję tu nazewnictwo, którego wówczas używaliśmy.

Tak minął dla mnie 1942 i 1943 rok. W dzień się pracowało, a nocą trzeba było robić dywersję na kolei. Wiosną 1943 roku, po klęsce pod Stalingradem, ruch oporu wzmógł swoją działalność. Zaczęto wysadzać w powietrze tory kolejowe, a także cysterny z benzyną. Gebietskommissar Kassner wzmógł działalność represyjną. Zaczął tworzyć obozy przejściowe, osadzając tych, którzy ukrywali się przed pracą lub nie wyjechali na roboty do Niemiec. Kassner wyjeżdżał częściej w teren, gdzie osobiście kierował egzekucjami oraz sam mordował. Nieraz Stasia musiała czyścić jego czarny płaszcz z plam krwi i resztek odprysków ludzkich kości.

Wiosną, kiedy ukraińska policja uciekła w lasy i w teren, na wioski, aby rozprawiać się z „lachami”, tj. narodowością polską, Niemcy zorganizowali kompanie szkolne policji polskiej. Ta sprawa została odpowiednio przemyślana, aby skłócić Ukraińców z Polakami, a tym samym mieć tyły wolne, ale to się udało Niemcom tylko w początkowym okresie.

Niemcy obiecali Ukraińcom „Samostijną Ukrainę”, czyli wolną, jednak nie dotrzymali obietnicy. I tak, już od 1942 roku, bandy UPA(10) zaczęły mordować polską ludność na wsiach. Były to obrazy straszne. Okrążano wieś późną nocą, a nad ranem rozpoczynano napad zbrojny. Mordowano na różne sposoby. Małe dzieci wrzucano do studni lub rozbijano im głowy, uderzając nimi o ścianę. Kłuto bagnetami lub widłami, bo szkoda im było amunicji na „lachów”. Zabijano starców i kobiety. Grabiono dobytek — konie, krowy, świnie, zboże, ubrania, a potem podpala-no wieś tak, aby kamień nie pozostał na kamieniu. Miało to miejsce w województwach Wołyńskim, Tarnopolskim, Stanisławskim i Lwowskim. Próbowano również w województwie Lubelskim, jednak nieskutecznie, gdyż Ukraińcy stanowili tam mniejszość. Grozili również, że i w mieście rozprawią się z nami, ale tu nie mieli dostatecznych sił, gdyż działał nasz ruch oporu, przez co nie mogli nas zaskoczyć, a w dodatku byli tu jeszcze Niemcy.

Wobec tego zagrożenia, na wioskach polskich, bliżej miast, zaczęto się organizować. Powstała samoobrona, stworzona siłami mężczyzn i młodzieży przy wydatnej pomocy inspektorów wojewódzkich AK. Kowel posiadał punkt etapowy w odległości około 5 km, we wsi Zielona. Była to zorganizowana, silna samoobrona.

Przypisy:

  1. Osadnictwo wojskowe z lat 1920-1923 obejmowało zasłużonych żołnierzy oraz ochotników Wojska Polskiego, którym nadawano ziemie należące wcześniej do rosyjskiego skarbu i rodziny carskiej, niektórych dóbr duchownych i klasztornych, opuszczonych przez ziemian dóbr prywatnych, a także części funkcjonujących polskich folwarków [na podst. Wikipedii].
  2. Właściwie to nad rzekami Czyta i Ingoda, która to po połączeniu z Ononem tworzy Szyłkę — jedno z dorzeczy Amuru.
  3. Właściwie to chodzi o ulicę Kolejową, nazywaną „Nowokolejową” przez mieszkańców po zmianie nazw. Miano ulicy „Starokolejowej” u mieszkańców miała z kolei ulica Sienkiewicza.
  4. Około 90 kilometrów na południe od Kowla.
  5. W rzeczywistości trasa z Kowla do Sienkiewiczówki przez Kisielin to prawie 100 km.
  6. Okolice Chełma, kilkanaście kilometrów od Wólki Kańskiej.
  7. Niem. „Gebietskommissar” — co można przełożyć jako „komisarz okręgowy” lub „komisarz rejonowy”. To stanowisko w Kowlu zajmował Erich Kassner. W 1965 roku został skazany przez sąd w Oldenburgu na wyrok dożywotniego więzienia za współudział w zamordowaniu 11 tys. Żydów.
  8. Niemieckie Domy Żołnierza (niem. Deutsches Soldatenhaus, Soldatenheim, DSH) — sieć niemieckich państwowych domów spełniających rolę domu publicznego, hotelu, restauracji i teatru w okupowanej Europie w latach 1939-1945, przeznaczonych dla urlopowanych lub podróżujących żołnierzy Wehrmachtu i Schutzstaffel (SS) [cyt. z Wikipedii].
  9. Prawdopodobnie chodzi o przedwojenną restaurację „Resursa Obywatelska” przy ulicy Łuckiej.
  10. Ukraińska Powstańcza Armia, UPA — formacja zbrojna stworzona przez frakcję banderowską Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów pod koniec 1942 roku i przez nią kierowana. UPA jest współodpowiedzialna wraz z OUN-B za zorganizowanie i przeprowadzenie ludobójstwa polskiej ludności cywilnej (rzeź wołyńska i czystka etniczna w Małopolsce Wschodniej) [cyt. za Wikipedią].

Edward Waryszak (drugi od lewej) w pracy w Oberbaustofflager Kowel, marzec 1943 r.

Edward Waryszak, Kowel 1941 r.

Fotografia rodzeństwa: Stanisława oraz Edward Waryszak w 1941 r.

Następny odcinek.



0
0
0.000