Sierpniowy apdejt z Doliną Eliaszówki w tle.
Kiedy w podstawówce chodziłam na obiady, to były takie papierowe kartoniki - "bloczki", z których odrywało się każdy kolejny dzień. Na początku miesiąca bloczek był kompletny, nowiuśki, odprasowany. Pierwsze numerki starannie wycinałam nożyczkami, potem było coraz gorzej. Noszony po kieszeniach kartonik zamieniał się w pomięty i wygryziony świstek, obszarpany skutkiem pośpiesznego wyrywania maleńkich skrawków papieru. Tak samo teraz wyrywam dni ze swojego życiowego bloczka. Bardzo niestarannie i w pośpiechu. Najgorzej, że nie dostanę nowego!
Dużo chodzę po mieście, trochę wyjeżdżam poza, ale nie składa mi się to w żadną sensowną historię. Nic się nie klei, taki chaos trochę. Swoim zwyczajem przechodzę z jednej skrajności w drugą - od kontroli totalnej po odpuszczenie wszystkiego. Nigdy nie umiałam na dłużej zatrzymać się pośrodku. Pracuję też, oczywiście. Jeszcze nie dotarłam do etapu życia z pasji.
Byłam znowu w Gorcach z @klub-wloczykijow, coś mi się wydaje, że w tym roku mam szansę zawalczyć o najwyższą górską frekwencję od dekady. Zdjęcia zgrane na komputer, ale czy doczekają się publikacji i kiedy, tego nikt nie wie. Bo mam też z tysiąc zdjęć z Krakowa, który konsekwentnie zadeptuję w ramach konkursu. W ślimaczym tempie, bo gorąco, bo dużo pracy i tak dalej, ale 10% z małym haczykiem mam zaliczone. Na początku wydawało mi się to proste, ale robią się z tego coraz większe wyprawy. Jeśli chcę zaliczyć trasę na drugim końcu miasta, to dojazd komunikacją trwa minimum godzinę w jedną stronę, zazwyczaj dłużej. Sam spacer zajmuje przynajmniej 2,5 godziny, bo inaczej się nie opłaca. Bardzo się staram nie wlec i nie zatrzymywać przy każdym kamyczku, nie robić zbyt wielu zdjęć. Czasem się uda, czasem nie, zależy jaka trasa. Teraz eksploruję dzielnice Pogórze Duchackie i Bieżanów Prokocim, które do niedawna były mi absolutnie obce. Jest takie powiedzenie "w dupie byłeś, gówno widziałeś" - coraz częściej tak myślę o sobie, z przymrużeniem oka oczywiście. Jeszcze pół roku temu w duchu uważałam się za znawczynię Krakowa i jego najskrytszych zakątków. Już chyba nigdy nie odważę się tak pomyśleć.
Obrazków z Krakowa na razie nie będzie, bo straszny mam w nich bałagan. Dziś mała sesja z kopalni wapienia w Czatkowicach (blisko Krzeszowic), którą miałam przyjemność podziwiać z Andzią miesiąc temu. Kilka słów o okolicy, która jest prawdziwym zagłębiem wycieczkowo-spacerowym. Na południu mamy rozległy Tenczyński Park Krajobrazowy, na wschodzie Dolinę Racławki (którą odwiedziłam ostatniej jesieni), a tuż pod nosem rezerwat przyrody Dolina Eliaszówki. Nie wymieniam poszczególnych atrakcji tych miejsc, bo zeszłoby mi do wieczora. Starczy ich na wiele niedzielnych wypadów za miasto.
Jak zwykle w drodze do celu spotkałyśmy kilka niezapowiedzianych atrakcji.
Sam kamieniołom robi wrażenie, szczególnie w odpowiednim oświetleniu. Jest ogromny. Lubię geometryczne kształty, linie układające się w harmonijną całość, zrównoważone kompozycje, więc schodkowa struktura kopalni upstrzona tu i ówdzie ludzkimi zabawkami działała hipnotyzująco. Dobrze mi się na to patrzyło.
Wokół kopalni znajduje się kilka punktów widokowych, dostępnych ze ścieżek spacerowych. Na jednym z nich stoi ponad dwudziestometrowy krzyż milenijny, z tego miejsca można dojrzeć Czerną i klasztor Karmelitów Bosych.
Kamieniołom znów wlazł mi w kadr, strasznie nachalny.
Zmieńmy skalę i przenieśmy się w inny punkt naszego zróżnicowanego świata. Czy tylko ja mam wrażenie, że ten motyl waży tyle samo, co tysiące ton przyrody nieożywionej? Nawet jeśli go już nie ma, a skały będą trwać miliony lat.
Tego dnia obejrzałyśmy kamieniołom także od drugiej strony - na pierwszym zdjęciu widać krzyż, pod którym byłyśmy wcześniej.
Kamieniołom nie był jedynym celem wycieczki. Zrobiłyśmy długi spacer po zalesionych zboczach Doliny Eliaszówki, które pełne są klimatycznych ruin - pozostałości po siedemnastowiecznych klasztornych zabudowaniach. Na koniec zajrzałyśmy i do klasztoru. Materiału na opowieść jest sporo, więc może kiedyś jeszcze do niego wrócę.
Jedna rzecz nie podoba mi się w tym miejscu. Wzdłuż Eliaszówki wybudowano ruchliwą szosę, więc nie da się po prostu przejść spacerem wzdłuż biegu rzeki, tak jak to jest zazwyczaj w przypadku innych dolinek krakowskich. Ścieżki wytyczono dalej, na zboczach dolinki. Szosa przecina rezerwat, oddziela również klasztor od jego starych zabudowań, które prowadziły w stronę wsi Siedlec, niegdysiejszej karmelickiej posiadłości. O ile klasztorowi nic nie grozi, to nie mam takiej pewności co do lasów i ruin położonych po drugiej stronie drogi. Kopalnia wciąż działa i kto wie, czy z biegiem czasu ich nie pochłonie. Ale nie zamartwiajmy się przyszłością 🙂. Poza tym okolica jest piękna i ciekawa historycznie, więc można raz przekicać w popłochu przez drogę ;)
Ciekawe, czy uda mi się wrzucić następny post przed końcem wakacji.
Congratulations, your post has been added to Pinmapple! 🎉🥳🍍
Did you know you have your own profile map?
And every post has their own map too!
Want to have your post on the map too?
:) nawet amerykańskiego Kotka w kamieniołomie dostrzegłam 🐾
Jak to się języki plotą. Skoro od "gąsienicy" mają skrót "kot", to u nich jest to "kotonica". :)
w gąsienicy widzieć kota, barbarzyński kraj.
z drugiej strony- dobrze to rozumiem. niektórzy tak mają, że wszędzie widzą ulubione zjawiska 😛
😽😸
W Gorce możesz wrócić w sobotę 20go. Miejsce w aucie czeka. A na miejscu spotkamy się z @racibo
Dzięki za inspirację do przedreptania (tylko kiedy? soboty podporządkowane Beskidom...)
https://twitter.com/TravelfeedP/status/1559085534173184000
The rewards earned on this comment will go directly to the people( @pl-travelfeed ) sharing the post on Twitter as long as they are registered with @poshtoken. Sign up at https://hiveposh.com.