Dobre tytuły na początek przygody z anime, część 2/2

avatar

GitS poster.jpg

Ghost in the Shell

Podczas premiery 1 filmu kinowego miałem około 5 lat. Polska była trochę na poziomie Ukrainy sprzed paru lat. Grało się na automatach, starych konsolach, PC-tach, nieliczni posiadali SNES-a (jak ja) lub PS1, anime wtedy kompletnie nie ogarniałem. Co najwyżej jakieś "Transformersy", "Pszczółkę Maję", "Generała Daimosa", czy inne tego typu bajki z Japonii. "Ghost in the Shell" był jednak wyjątkowym tytułem, a jego premiera szczególnym wydarzeniem. Dla wielu, zwłaszcza w Polsce, stało się wtedy jasne, że można pokazywać historie na poziomie najlepszej literatury, czy sztuki filmowej w formie filmu animowanego. GitS uderza widza od pierwszych chwil - strzelanina, ucieczka przy pomocy specjalnego kamuflażu i genialny opening. Szczególnie on, na trwale zapisały się u mnie jako jedna z najlepszych sekwencji początkowych w filmach w ogóle. A to nie jest jedyna kultowa scena, jest jeszcze walka z Czołgiem, czy pościg za hakerem, który wieńczy solówka między nim, a a Major. Wtedy to był szok, pierwsze zetknięcie się z takim czymś. Taka cyberpunkowa stylistyka, sposób ubierania się, pomysł z wkładaniem kabla do kręgosłupa - wszystko to, co bardziej przebiło się do ludzkiej świadomości za pomocą "Matrixa" z 1999. Dzisiaj jest zupełnie inne patrzenie na tę formę sztuki, jak i samo zainteresowanie, wtedy w świadomości większości ludzi, animacja oznaczała produkcję skierowaną do dzieci. Nie było seansów kinowych, choć może trafiły się jakieś pojedyncze, zamknięte pokazy. Oglądało się na płytach CD, kopiach VHS z zagranicy (oficjalne/nieoficjalne wersje), kopiach z Canal+ ewentualnie na tej stacji, jak się miało dzianych rodziców. Nie pamiętam, kiedy obejrzałem go po raz pierwszy, ale na pewno to była piracka płyta CD. Dziś ten fenomen jest już raczej nie do odtworzenia. Nie te czasy, nie ten poziom świadomości, no i jesteśmy za często bombardowani mocnymi impulsami w postaci filmów/seriali/anime, by premiera wywołała aż taki wstrząs.

Wraz z dorastaniem, wielokrotnie wracałem do tego dzieła, a międzyczasie widziałem kontynuację, czy oba sezony telewizyjne oraz wieńczący je film. Zachwyciły mnie niemal tak samo, może nawet bardziej pod pewnymi względami, ale to film z 1995 zrobił na mnie największe wrażenie i gdy oglądam go sobie co parę lat, to odkrywam jego piękno na nowo. Te kadry, liczne detale, popis pracy rysowników i animatorów, świetne zmontowanie tego w całość. No i ta muzyka... Wiem że mam tendencję w swoich tekstach, do zbyt częstego powtarzania słów, ale tym razem robię to celowo. Odkrywam jej piękno i dopasowanie do scen video na nowo, wzruszam się i wpadam w równie głęboką zadumę, mimo że widziałem je już z 10 razy. Zachwycam się i jestem pełen podziwu, gdy widzę sceny walki lub pościgu. Praktycznie nie widać po nich upływu czasu. Znaczy, jasne - kolory mogą być dla niektórych zbyt wyblakłe, niektóre elementy (ciuchy, broń, podejście do niektórych spraw, pisanie niektórych wątków) mogły się słabo zestarzeć, ale to są tylko pojedyncze rzeczy, które nie mają zbyt dużego wpływu na całokształt. Co najwyżej mógłbym się zgodzić, że niektóre przegadane fragmenty można byłoby napisać, by poszło nieco szybciej i lepiej, ale sam z siebie bym tego nie robił.

GitS to nie tylko filmy, ale również dwa świetne sezony serialu telewizyjnego. Skupiają się na wątkach, które miały miejsce przed wydarzeniami z kinówek. Nieco się też od nich różnią, kładą mniejszy nacisk na sprawy filozoficzno-egzystencjonalne, ale nadrabiają większą ilością akcji. Niektórzy narzekali z tego powodu, a dla mnie to był krok w dobrą stronę. Zwłaszcza po dwójce, która w pewnym momencie była za bardzo przegadana. Fabuła obu nie za bardzo odbiega od tego, co widzieliśmy w obrazie z 1995. W niedalekiej przyszłości, ludzkość osiągnęła taki poziom rozwoju, że można wymieniać kończyny lub poszczególne organy (oczy, uszy, mózg, układ oddechowy) na ich elektroniczny substytut, który jest o wiele lepszy od oryginału. No i wraz z postępem technologicznym, jak to w życiu, błyskawicznie zaczynają korzystać z tego przestępcy, terroryści itd., więc rząd musi powołać nową, niezależną jednostkę policyjną, która zajmie się walką z przeciwnikiem uzbrojonym w nowe zabawki. Mowa o sekcji bezpieczeństwa publicznego o numerze 9, której przewodniczy Daisuke Aramaki. Grupa jest złożona z ludzi, którzy w większości mają jakieś implanty - np. snajper Saito ma cybernetyczne oko, które ma łączność z satelitami. Z kolei Batou, mięśniak tej grupy, drugi po Major nie ma obu oczu tylko implanty. Kusanagi vel Major to z kolei cyborg, jak C-17, czy C-18 z DBZ. Mechaniczne ciało, ale posiada ludzki mózg, który jest tytułowym "Duchem w skorupie".

Jeśli chodzi o grafikę/animację, to ta prezentuje godny poziom swoich kinowych braci. Coś na podobnej zasadzie, jak "Mandalorian" względem filmów "Star Wars". To ten sam świat, ten sam klimat, animacja, kreska, grafika, proporcjonalnie słabsza względem kinówek, ale wybijające się na tle wielu anime. Jeszcze lepiej jest w przypadku muzyki, którą skomponowała Yoko Kanno (Japonka z umiejętnościami na poziomie Hansa Zimmera, czy Billa Contiego), a część utworów zaśpiewała ś.p. Origa - Japonka o rosyjskich korzeniach z przepięknym głosem. Te dwie panie, jak i pozostali ludzie zrobili IMO nawet lepszą robotę niż Kenji Kawai i jego zespół. Jak jesteś w tym miejscu i nie znasz tego anime, to polecam odpalić YT i puścić sobie oba openingi (Inner Universe i Rise) lub Player, wstępniak do specjala "Solid State Society". Reasumując, uważam że stary GitS (czyli 2 kinówki, 2 sezony tv i odcinek specjalny pt. "Solid State Society" ), to jedna z lepszych opcji z tej listy, gdybym miał polecić coś uniwersalnie dobrego dla możliwie jak najszerszej grupy odbiorców nieznających japońskich kreskówek.

LotGH poster.jpg

Legend of the Galactic Heroes: Die Neue These

O tym anime pisałem już tyle razy, że nie chcąc za bardzo się powtarzać, zacznę od innej mańki. LotGH to takie Japońskie "Gwiezdne Wojny", tyle że bez kosmitów. Za to z równie ciekawymi bohaterami, jeszcze większymi bitwami, w których biorą czasem udział dziesiątki milionów żołnierzy. Widzimy różne perspektywy na nie - od mechaników harujących po kilkanaście godzin, pilotów z pierwszej linii frontu, oddziałów specjalnych jak Rosen Ritter (tacy komandosi, jak jednostka Grom), oficerów niższego szczebla, dowódców różnych statków, czy stacji bojowych. Tak, mają też własną Gwiazdę Śmierci i jest jeszcze kilka innych, choć z mniej skuteczną obroną niż Młot Thora. Na Gineipaedia podali maksymalną moc tej broni, źródło z 3 tomu - 924 million megawatts. Poprosiłem kumpla o ekspertyzę i powiedział, że jeden taki strzał, to równowartość 181 tys. elektrowni Bełchatów. No i tak ta energia ślicznie smaży jednostki przeciwnika, miód dla fana kosmicznych RTS-ów ^^.

Warto też wspomnieć o tym, że autor pokazuje akcję z perspektywy dwóch stron konfliktu i ich dowódców oraz polityków - Sojuszu Zjednoczonych Planet (taki amalgamat tego, co dziś rozumiemy pod pojęciem demokracji) i Galaktycznego Imperium (wzorowanego na Kaiserowskich Niemczech). Oba państwa mają różne problemy (choć wynikające z tego samego mianownika - nienasycenia ludzkiego, szeroko rozumianego głodu i tendencji do rozszerzania swoich wpływów), ograniczenia, jak również sposoby radzenia sobie z nimi. ZSP rozwiązuje to na drodze biurokratycznej, komisjami, istnieje tam pewnie jakiś odpowiednik trójpodziału władzy, który uniemożliwia zdobycie pozycji dominującej w państwie. Ograniczona też jest pokusa (którą zagrożony jest każdy człowiek, o ile nie ma jakieś choroby neurologicznej, rozwijał się w miarę normalny sposób - niemal każdy człowiek w jakiś sposób przejawia chciwość) poszerzenia zakresu swojej władzy lub uzyskania nowych kompetencji. Generalnie taki gulasz z systemów panujących w Europie i Ameryce.

Nieco inaczej jest z imperium. Tam liczy się głównie hierarchia wojskowa lub pochodzenie - jeśli nie urodziłeś się wśród bogatej szlachty tylko w tej biednej, zubożałej lub pochodzisz z plebsu, to możesz coś osiągnąć tylko i wyłącznie wtedy, gdy udasz się do szkoły kadetów i zdobędziesz odpowiednio wysoki stopień. Jasne, można zostać super-naukowcem itd. ale to dotyczy promila obywateli, natomiast w kamasze może pójść każdy zdrowy chłop. Obowiązuje tu zasada "duży może więcej" (w sumie tak samo, jak w demokracji, tyle że tam robi się to w białych rękawiczkach i poprzez lobbing), co się sprowadza do tego, że jeśli ma się możność, stoi za tobą realna siła (wojsko lub coś, co sprawia, że nie można Cię tknąć) i masz odpowiednio duże jaja, to możesz narzucić swoją wolę i iść po cudze, jak po swoje. Kaiser z kolei może podjąć dowolną decyzję, w dowolnym dla siebie miejscu i czasie, gdyż nie jest skrępowany procedurami, ograniczeniami i papierologią. Może to brzmi dla niektórych nudno, ale spokojnie - Die Neue These w przeciwieństwie do starej serii sprzed dwóch dekad, jest szybką bajką. Tu akcja wręcz zapierdziela, czasem odrobinkę za szybko, nie wszystkie wydarzenia mogą odpowiednio mocno wybrzmieć. Nie przypominam sobie, by były jakieś przeciągania, a o wątkach fillerowych to możecie kompletnie zapomnieć. Mamy samo mięso, I.G wyciągnęło co najpiękniejsze w starej serii, lekko sknocili parę rzecz, ale cała reszta mniej lub bardziej nadrabia. Szczerze współczuję tym, którzy nie widzieli starej serii TV, nie trudno natrafić na spoilery na YT.

Nie udało mi się uniknąć powtórzeń, ale po tylu poleceniach, to nie trudno o to. Tak czy siak, to nie tylko jedno z najlepszych anime jakie widziałem, ale przede wszystkim najlepsza bajka o historii, polityce i wojnie, jaką widziałem. Ba, jest to jedno z niewielu dzieł, które bardzo dobrze pokazuje postawę pacyfistyczną, jak również cały gnój i brud wojny. Podejrzewam, że jeśli studio zaadaptuje całą sagę autorstwa p. Yoshiki Tanaka, to anime będzie tylko zyskiwać na czasie. Może to porównanie trochę na wyrost, ale uważam, że przedstawia swój świat tak, jak np. autorka "Beastars". Nie ocenia, nie próbuje dawać morałów i stara się nie być wybiórczy. Widzimy to, co powinno się wydarzyć, coś co jest logiczną konsekwencją czynów postaci w dobrej opowieści.

Monster poster.jpg

Monster

Mam lekki problem z tym tytułem. Z jednej strony uwielbiam go za kreskę, fabułę, postacie z krwi i kości, muzykę, klimat, ale nie mogę powiedzieć, że za całokształt. Serial mógłby zostać odchudzony, kilka wątków można byłoby spokojnie przyśpieszyć lub skrócić. Nie chciałbym przy tym za bardzo naruszać struktury całości i usuwać jakieś konkretnej sceny, czy . Uważam po prostu, że można je uczynić jeszcze lepszym. "Monster" to opowieść o nas samych, o potworach, które tkwią w wielu ludziach i nie raz przejmują nad nimi kontrolę. To świetny thriller policyjno-detektywistyczny, który niejednokrotnie nas zaskoczy podczas oglądania lub czytania. Autor nie tylko wykreował świetnych bohaterów, ale również umieścił akcję swego komiksu w bliskich nam realiach. Fabuła rozgrywa się po upadku muru Berlińskiego, a głównym bohaterem jest Japończyk - dr Kenzou Tenma. Młody, szczerze dobry człowiek, lekarz-idealny, utalentowany chirurg. Ma sielskie życie, jego panna to nie brzydka córka wpływowego dyrektora szpitala, a hajsu i możliwości rozwoju ma w bród. Wszystko to przepada, gdy decyduje się operować chłopca, zamiast burmistrza miasta. Naciska się na niego, by olał dzieciaka, którego życie rzekomo niewiele znaczy, przy takiej osobistości. Tenma ma to głęboko w nosie i zajmuje się pacjentem, który wcześniej trafił do szpitala. Sprawa wraca do niego po kilkunastu latach, gdy ogarnął się po burzliwym i ciężkim okresie w swoim życiu. Młody człowiek, którego wcześniej uratował, dorósł i zaczyna mordować innych ludzi. Japończyk nie mając innego wyjścia, rusza w ślad za Johanem, próbując dowiedzieć się, czemu chłopiec zastrzelił jego pacjenta. Za nim rusza pewien ekscentryczny, ale zajebiście skuteczny inspektor niemieckiej policji.

Starałem się nie wchodzić za bardzo spoilery, więc w tym momencie kończę o fabule i zacznę pisać w bezspoilerowy sposób o zaletach tego dzieła. Zanim to jednak nastąpi, pozwolę sobie na delikatne odsłonięcie rąbka tajemnicy, by zachęcić niezdecydowanych. Służby które budzą moje skojarzenia z niemiecką Abwehrą (choć być może mylne), nadal kontynuują pewne eksperymenty. W kompletnej tajemnicy, praktycznie nikogo nie niepokojąc. Ba, są spuszczeni z łańcucha, bo zerwali się ze służby państwu i jawnie działającym siłom specjalnym. Ich celem jest stworzenie żołnierza idealnego. Nie jest on niezwykły, wiele krajów próbowało takich praktyk. W tym jednak przypadku chciano stworzyć ludzi, którzy byliby wybitnymi politykami, chłodno kalkulującymi, inteligentnymi dowódcami, ludźmi wyprutymi z emocji i ograniczeń. Istoty zdolne do zmasakrowania innych, pozbawione ograniczników, które nabywamy w trakcie edukacji i socjalizacji w naszej kulturze (np. kultura Azjatycka od zawsze cechowała się większą brutalnością od Europejskiej). Mieli kontynuować dzieło niesławnego akwarelisty, niestety coś poszło nie tak.

Jak napisałem wcześniej, seria ma wiele zalet, które razem składają się na piękny całokształt. Nie opiszę szczegółowo każdej z nich, bo zajęłoby to za dużo miejsca, skupie się na kilku wybranych. Uwielbiam kreacje Urasawy, każda z nich jest przemyślaną i spójnie zaprojektowaną postacią. Każda z nich jest inna, nie ma tu również bohaterów niepotrzebnych, czy takich którzy nic by nie wnosili do historii. Np. zimno kalkujący, zdeterminowany inspektor Heinrich Lunge, Eva Heinemann, rozpieszczona córka wpływowego tatusia, która przez długi czas żyła pod jego kloszem bezpieczeństwa, Kenzo Tenma, poczciwy, szczerze dobry człowiek, który wpadł w ciężkie gówno przez przypadek, Johan Liebert, charyzmatyczny młodzieniec o twarzy bez skazy, która skrywa czyste zło. Obok postaci i fabuły, równie ważnym elementem "Monstera" jest jego cudowny klimat. Składa się na niego kreska, muzyka i umiejscowienie akcji w naszej części Europy. Nie ma może zbyt dużo lokacji, czy obiektów, które by jednoznacznie nam pokazywały, gdzie się dzieje akcja, ale widać że autor komiksu dobrze się z nim zapoznał. Mieszkam koło Lubina na dolnym śląsku, więc do Czech i Berlina mam niedaleko i podczas oglądania większości odcinków, czułem się jakby za rysunki odpowiadali europejscy rysownicy. Widać znajome barwy, gatunki lasów, środki transportu - bardzo dobra robota. Trudno mi się do czegokolwiek przyczepić i gdybym już musiał, to byłoby to odrobinkę zbyt wolne tempo. Część kolegów oskarża mnie przez to o herezję (pozdrawiam Cię Kamil), ale uważam, że gdyby skrócić niektóre wątki lub szybciej przedstawić pewne wydarzenia (nie mylić z przyśpieszeniem ich biegu), to wyszłoby to anime tylko na dobre. Rzecz jasna daleko temu do np. powolnego pacingu w paru innych seriach, ale nie zmienia to faktu, że były dwa miejsca w "Monsterze", które nieco za bardzo spowolniły. Jeśli bardzo Wam to przeszkadza, to polecam komiks, który czyta się szybciej niż ogląda anime. Jeśli nie, to polecam się przemóc, a raczej zapamiętacie tę historię na wiele lat.

Nana Poster.jpg

Nana

Nim zacznę cokolwiek pisać, ostrzeżenie. Komiks, który jest materiałem źródłowym dla anime, został zawieszony przez autorkę w 2009 roku. Minęło prawie 11 lat, nastawialiśmy się kilkukrotnie na powrót z innymi fanami, ale ostatecznie do niczego nie doszło i już postawiłem kreskę na tej bajce. To kawał świetnej opowieści, ale niestety nigdy nie poznamy jej zakończenia. A czemu ostrzeżenie? Bo wiem, jak wielu ludzi nie cierpi nieskończonej historii lub takich, do których kontynuacje wychodzą baaardzo powoli, just like "Gra o Tron". Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale po wkręceniu się w "Nanę", a później "Hunter x Hunter", zaczęło mnie to wkurzać i nie ruszam już dalej niezakończonych bajek, seriali, książek. Jeśli jednak nie przeszkadza Wam ta perspektywa, to czeka Was 47 rewelacyjnych odcinków i mniej-więcej drugie tyle, tylko w formie mangi. Ze względu na chorobę autorki i niepewność względem kontynuacji, studio MadHouse postanowiło nie ekranizować pozostałych rozdziałów mangi.

Fabuła "Nany" skupia się na dwóch tytułowych bohaterkach, Nanie Komatsu i Nanie Osaki. Pewnego dnia spotykają się w pociągu, w drodze do Tokio, do którego każda jedzie z innego powodu. Obie się też różnią - Komatsu pochodzi z prowincji i jak to czasem w takich przypadkach bywa, przez swoje beztroskie, wolne życie jest naiwna i zbyt ufna. Brakuje jej również miłości i atencji, co objawia się luźniejszym podejściem do seksu i przyleganiem do chłopaka, a wręcz uzależnianiem się od niego. Osaki jest wokalistką w punkowo-rockowym zespole, co widać też po jej cechach jej charakteru - jest dumna, pewna siebie, wie czego chce od życia i stara się to konsekwentnie realizować. Obie kobitki myślały, że to będzie jednorazowe spotkanie, ale los postanowił inaczej, przynajmniej na jakiś czas. Na skutek pewnych wydarzeń i zawirowań losu, Nany spotykają się ponownie, teraz jako współlokatorki dzielące mieszkanie. Wraz z kolejnymi odcinkami poznajemy pozostałe postacie odkrywamy więzi łączące je z bohaterkami oraz obserwujemy ich prozę życia.

Powiem wprost, widziałem to anime po raz drugi i ostatni z 8 lat temu, więc wiele rzeczy zdążyłem już zapomnieć o szczegółach, ale nie najgorzej zapamiętałem całe anime. Podobnie jak w przypadku "Beastars" od Paru Itagaki, Ai Yazawa nie lubi pudrowania rzeczywistości i pokazuje, jak wyglądają relacje damsko-męskie. Żeby nie spoilerować za bardzo, ograniczę się do opisania jednego przykładu. Autorka wręcz dobitnie pokazuje, że nie wyglądają one jak w filmach romantycznych, czy baśniach. Zbyt dobrzy chłopcy mają dużo mniejsze szanse u dziewczyn, a panienki nie zawsze są takie grzeczne, jak wciska się nam od dziecka. Relacje między nami są złożone, a obie płcie są zwykle w dużym stopniu zakładnikami swoich emocji, hormonów i doświadczeń, które wpłynęły na ich życie. Lekko spoilerując, Nana Komatsu ma podobne problemy, jak niektóre rówieśniczki w analogicznej sytuacji. Starsze już zdążyły się usamodzielnić i opuścić gniazdo, a te pomiędzy wiekiem dziecięcym, a dorosłym służą jako pomoc względem tych najmłodszych. I jak to zwykle bywa, to ci najmłodsi zbierają najwięcej czułości i dobrych słów ze strony rodziców. Przekłada się to na jej życie dorosłe, w którym poszukuje bad-boyów dających jej zarówno pozytywne, jak i negatywne emocje i zwykle płytkie relacje ograniczające się do najprostszych emocji - czyt. przygód łóżkowych, mocnego uczucia pożądania. Czyli sytuacji, których nie mogą im zapewnić zbyt dobrzy i zbytnio przymilający się chłopcy. A przynajmniej nie w tak mocny sposób. I tak, na początku anime jest wyraźnie zaznaczone, że Komatsu lubi, jak ktoś ją porządnie przeleci. Jednakże, nawet jeśli jedno z drugiego nie wynika, to takie podejście do seksu jest jedną z (ale nie jedynym, bo mogą być reakcje kompletnie przeciwne) charakterystycznych reakcji na syndrom DDA, nadmierną biedę/patologię w domu, brak zrozumienia ze strony rodziców, niedostatecznej ilości miłości etc.

Nie mógłbym nie wspomnieć o muzyce, która jest drugą najmocniejszą zaletą anime. Kiedyś, jak studiowałem i byłem na etapie pisania pracy licencjackiej, to moja koleżanka poświęciła cały rozdział promocji anime, muzyce, artystkom zatrudnionym do podkładania głosu (kierowano się m.in. tym, czym przy wyborze np. Jaskra do "Wiiedźmina" - umiejętnością śpiewania), generalnie wzięła sobie na warsztat "Nanę" od strony produkcji i promocji. Bajka miała olbrzymią kampanię reklamową, co się bezpośrednio przełożyło na wyniki oglądalności. Niewiele anime, które leci o późniejszych porach, tak się przebijało z wysoką oglądalnością (Będąc puszczane jakoś o 2 w nocy miało oglądalność na poziomie 5%). Jeśli chodzi o aktorki głosowe i muzykę, do ról dwóch największych piosenkarek w tym anime, zatrudniono Annę Tsuchiyę (Nana) i Olivię Lufkin (Layla Serizawa), dwie utalentowane śpiewaczki z naszego świata. Nagrały kilka utworów na potrzeby bajki, jak również wydały dwa albumy, które zwą się "Anna Tsuchiya Inspi' Nana (Black Stones)" i "Olivia Inspi' Reira (Trapnest)". Generalnie rzecz ujmując, "Nana" ma jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych w historii anime i warto je poznać tylko dla niej. Zajebiście życiowa fabuła to swoją drogą. Aha, ciekawostka - tato Anny ma polskie korzenie.

Psycho Pass poster.jpg

Psycho-Pass

Nie jestem fanem tej bajki i rzadko kiedy o niej wspominam. Nie dlatego, że jest słaba, czy zmuszałem siebie do oglądania kolejnych odcinków, jak w przypadku np. "Kill la Kill". Najzwyczajniej w świecie nie spodobała mi się dostatecznie mocno, bym chciał do wrócić po jednym seansie. Może kiedyś, być może nadchodzący film okaże się być na tyle dobry, że zmotywuję się do ponownego seansu Dlaczego więc wybrałem ten tytuł? Z kilku powodów - fabuły, muzyki, jakości wykonania, ciekawego pomysłu na świat. No i moja opinia należy raczej do mniejszości, prawie każdy mój znajomy/kumpel/koleżanka, który/a widział/a PP, chwali go sobie bardziej ode mnie.

No ale zacznijmy od początku. W 22 wieku w Japonii, wdrożono system Sibyl. To hive mind z nieludzko sprawnym AI, który momentalnie skojarzył mi się z "Raportem Mniejszości". Sibyl i jego odpowiednik z filmu działają w podobny sposób i sprowadzają się do przeciwdziałania przestępczości. Nie pamiętam jak to dokładnie było w filmie Spielberga, ale w anime, Sibyl ciągle analizuje zachowania i stan psychiczny wszystkich obywateli, pod względem możliwości popełnienia przez nich przestępstwa. W sytuacji, gdy jakiś człowiek planuje zrobić coś złego, to system dowiaduje się o tym odpowiednio szybko i pacyfikuje zagrożenie. O ile Sybil radzi sobie bardzo sprawnie z monitorowaniem społeczeństwa i podchodzi do każdej sprawy w obiektywny sposób (bez zmęczenia, nerwów, bez animozji bez względu na przyczynę i innych czynników mogących zaburzyć trzeźwy osąd), o tyle sam system nie ma fizycznej możliwości władowania kogoś za kratki. To zadanie dla pracowników Biura Bezpieczeństwa Publicznego, a konkretniej analityków, inspektorów i egzekutorów. Zadaniem tych pierwszych jest zbieranie informacji i przekazywanie ich inspektorom. Ci drudzy z racji pełnionych przez siebie funkcji, muszą mieć wzorcowy poziom Psycho-Pass, stabilną osobowość i umieć kontrolować swoje emocje. Ostatnia grupa to egzekutorzy, utajnieni kryminaliści, którzy pracują w terenie i egzekwują wyroki zasądzone przez system za pomocą Dominatorów (duże gnaty, które mogą zrobić mocne kuku, jak ktoś odpali ich pełną moc). Egzekutorzy, podobnie jak analitycy, nie muszą mieć wzorcowego PP, ale podlegają inspektorom i nie mogą podjąć wielu działań bez ich zgody. Ba, posiadanie takowego mogłoby wręcz szkodzić. Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego policjanci pełniący konkretne funkcje, muszą się trochę otrzeć o przestępczy świat lub przynajmniej go poznać. Dobra, niekoniecznie muszą, ale stanowi to dla nich dodatkowy atut, jak np. umiejętności techniczne/inżynieryjne dla wojskowego, czy hobby dla dziennikarza, które można wykorzystać do ubogacenia jego artykułu. Dzięki temu łatwiej i szybciej dostrzegą pewne zagrożenia, lepiej rozumieją tok myślenia kryminalistów, a dzięki temu wiedzą, na co zwrócić szczególną uwagę. Z podobnego powodu niektóre firmy, dla których liczy się bezpieczeństw, lubią zatrudniać byłych hakerów. Jak to mówią Anglicy - Fight fire with fire.

Poza tym, to PP fajnie wygląda, brzmi i w ogóle wszystko się w nim fajnie rusza. Nie wiem, czy źle zniosło próbę czasu, ale jak zagłębiam się w swojej pamięci, to nie przypominam sobie, by coś mi się rzuciło w oczy, jak oglądałem tę bajkę w 2013. Rzuciło w negatywnym sensie (np. jakiś wyjątkowo brzydko narysowany kadr, biedna sekwencja walki), bo jeśli chodzi o pozytywy, to powodów do cieszenia się było mnóstwo. Ciekawa wizja miasta przyszłości, ładne projekty Dominatorów, dobrze wykreowane postacie, zarówno od strony wyglądu, jak i charakteru. Poza tym ma dobrą ścieżkę dźwiękową, a zwłaszcza openingi, które świetnie wprowadzają widza w świat i klimat tego anime Reasumując, solidny cyberpunk. Mam nadzieję, że ta marka będzie rozwijana po tym, jak GitS przestał być atrakcyjną marką, bo choć nie mam dużych potrzeb w związku z tym gatunkiem, to lubię czasem obejrzeć coś w tym stylu.

Space Brothers poster.jpg

Space Brothers

Trudno mi pisać o tym anime, bez chwalenia go na każdym kroku. To taki wyjątek przeczący regule, że jeśli coś jest dla zbyt szerokiej grupy odbiorców, to realnie nie zadowoli nikogo albo niewielką liczbę ludzi. Nie znam zbyt wielu bajek, które ogląda się równie dobrze niezależnie od wieku i jedyny przykład, jaki mi przychodzi na myśl, to klasyczny "Batman TAS". SB przez większość czasu odbiega od powagi, niektórych mogą trochę drażnić postacie, które zachowują się nieco infantylnie, czy nadmiar często prostych i powtarzalnych żartów/gagów, ale kiedy sytuacja tego wymaga, to widzimy sceny, których nie powstydziłyby się dobre seriale przeznaczone dla starszych odbiorców. Dzieci będą się cieszyć kolorową, bajką z nieczęsto spotykaną fabułą i kosmosem, a dorośli docenią taki poziom realizmu, szczegółowości w przedstawianiu treningu na astronautę, sprzętu, którym się posługują, czy dobrze wykreowanymi postaciami. Nie bez powodu porównałem na tym polu SB do TAS-a, bo dostrzegam podobieństwo w kwestii umiejętnego przedstawiania fabuły i pokazywania ostrych scen, które dają pole do dopowiedzeń dla dorosłych. Mówiąc prościej - dziecko swoje zobaczy, ale naprawdę zrozumie te sceny za kilka-kilkanaście lat. Np. jedna z postaci została cudem uratowana na księżycu, będąc na granicy życia i śmierci przez brak tlenu. Albo podczas próby lądowania, gdy zawodzą zabezpieczenia, cała załoga swobodnie spada na Ziemię. W obu sytuacjach czuć powagę i ciężar nieuniknionej śmierć. No, przynajmniej w przypadku załogi, bo tamten astronauta miał minimalne szanse na przeżycie.

Historia zaczyna się od narodzin dwóch braci i skrótowego przedstawienia ich dzieciństwa i okresu nastoletniego. Obserwujemy, co wpłynęło na ich postanowienie ze szczenięcych lat o wylocie w kosmos i jak zmieniało się ich podejście na przestrzeni lat. Czy raczej zmieniało w przypadku jednego z braci, Mutty. Niepozornego typa, który przez swą nieśmiałość, sprawia wrażenie bardzo sztywnej i formalnej osoby. Nic bardziej mylnego, choć nie jest wyluzowany i pewny siebie jak swój młodszy braciszek, Hibito, to również potrafi się zabawić i wyluzować. Nadrabia to swoją wiedzą, plastycznym umysłem i wyobraźnią, będąc tym samym nie mniej sprawnym intelektualnie od Akagiego, Leloucha, czy innych, uznanych mangowych "mózgów". No i ma lekkie kompleksy wobec młodszego brata, który przez swoją śmiałość doszedł dalej niż on. Takie to życie, że ludzie którzy są troszkę bezczelni i nazbyt pewni siebie, czerpią z niego jeszcze więcej. Pewnej nocy, podczas obserwowania nieba, natrafiają na najprawdziwsze UFO. Nie jest to jakiś prank, czy jakieś przywidzenie, pomyłka z np. zbyt mocnym światłem, czy coś w ten deseń. Postanowili polecieć w kosmos i dowiedzieć się skąd pochodzi ten niezwykły latający spodek. Istotną częścią fabuły stanowią postacie. Podziwiam autora mangi, tak jak Eiichiro Odę, czy autora LotGH-a, za stworzenie tylu bohaterów z własną historią. Niemal każdy z nich ma swój choćby minimalny wkład w rozwój tytułowych braci lub ma swój istotny wkład w ich dojście do celu. I jasne, można to powiedzieć o wielu anime, książkach, czy serialach, ale to zupełnie inna liga. Nie każdy autor umie zrobić późniejszy użytek z postaci, którą wprowadził wyłącznie na potrzeby danego arcu/wątku. Niektórzy z kolei kreują je na bazie konkretnych schematów, cech charakterystycznych dla danych typów osobowości. W przypadku OP, SB, LotGH-a może nie mogę powiedzieć tego o każdej postaci występującej w w/w serii, ale o większości już tak.

Jak już wcześniej wspominałem, "Space Brothers" jest anime, w którym nie uświadczymy za dużo fantazji czy przesadnych uproszczeń względem znanej nam rzeczywistości. No dobra, nie jestem typem inżyniera i większość rzeczy tyczących się techniki, fizyki, kosmosu, to dla mnie czarna magia i nie mogę powiedzieć, że "na pewno tak jest" lub "jest to zbliżone do stanu faktycznego", ale nigdzie nie trafiłem na narzekania wypominające autorowi nadmierną ignorancję , tudzież rażące uproszczenia. Zresztą, nawet jeśli facet niespecjalnie ogarnia proces treningu oraz samą pracę astronauty, to nie daje po sobie tego poznać. Podchodzi dość skrupulatnie do swojej pracy i stara się przybliżyć cały proces rekrutacji w jak najlepszy sposób. Dzięki temu anime w pełni zrozumiałem aspekty, które wcześniej nie były dla mnie tak zrozumiałe. Np. dlaczego tak ważne jest, by astronauta nie miał jakichkolwiek, nawet najdrobniejszych problemów z psychiką. Już wcześniej zdawałem sobie sprawę z tego, że tak długi pobyt na ograniczonej, zamkniętej przestrzeni jest bardzo ciężkim wyzwaniem, np. z powodu nudy. Można się śmiać, ale stereotypy z książek/seriali fantasy nie wzięły się znikąd i większość ludzi nie umie znieść zbyt długiej nudy (co zwykle nie kończy się dobrze), że już nie wspominając o syndromie więziennym, który może sprawić, że nawet najlepsi kumple będą do siebie pałać niechęcią. Tak samo istotny jest trening fizyczny. Nie tylko ze względu na to, że mięśnie zanikają podczas pobytu w kosmosie (przez co astronauta po powrocie na Ziemię czuje się jak na ponarkotykowym zjeździe, czyli jak koń po westernie, ale parę razy bardziej), ale również ze względu na jego wpływ na psychikę.

Choć seria cierpi na lekkie przeciąganie na pewnym etapie (mówię o pobycie jednego z bohaterów w Rosji) i czasem takie sobie CGI, to da się to przeżyć. W najgorszym razie będziecie musieli przewinąć odcinek o kilka minut. CGI nie jest z kolei na tyle bolesne dla oczu, by przeszkadzało to podczas seansu. Jeśli chodzi o mnie, to w absolutnie żaden sposób nie wpłynęło to na dyszkę, jaką wystawiłem temu anime. Oferuje zdecydowanie zbyt dużo, by takie detale mogły cokolwiek zmienić. Np. dobrze motywuje do pracy nad sobą i rozwijaniem swoich marzeń, nawet tych nierealnych. Przy odpowiedniej sposobności i pracy, można osiągnąć je nawet wtedy, gdy są ciężkie do realizacji.

Vinland Saga poster.jpg

Vinland Saga

To anime powinno przypaść do gustu szczególnie tym, którzy znają serialowych "Wikingów". Oba twory różnią się od siebie i kładą odmienny nacisk na różne rzeczy, ale da się znaleźć kilka podobieństw. Np. Wbrew powszechnej opinii, Wikingowie nie tylko walczyli, ale handlowali, chcieli osiąść gdzieś na stałe, za to chętnie zatrudniali się u Anglików, czy Francuzów jako najemnicy, również do łojenia dupy swoim ziomalom. Europejscy władcy chętnie płacili, bo Normanowie byli silniejsi i lepiej posługiwali się bronią od przeciętnego Europejczyka. No i kończąc temat podobieństw, w VS odwiedzimy te same ziemie, dane nam będzie poczuć zbliżony klimat + oba twory są nieco przekoloryzowane na polu prawdy historycznej. W "Wikingach" widać to po zbyt zaawansowanych kuszach (nie były aż tak proste i szybkie w obsłudze w tamtym czasie, jak to pokazano w serialu) i paru przekłamaniach historycznych, w VS po zbyt silnych postaciach, które wykonują niemożliwe akcje, np. ojciec głównego bohatera rozwalający grupę piratów gołymi łapami, gigant-Thorkell, który ciska toporami na +300 metrów, ciska włócznię na odległość około 5km, nadziewając 4 wojów jak szaszłyk, walczy balą drewna, jakby był zwykłym Sebą-koksem z kijem do bejzbola, czy już nie wspominając o Thorfinnie. Bez obaw, na papierze to gorzej wygląda niż się prezentuje w ruchu. Twórcy seriali zapewne również pozwalaliby sobie na takie akcje, czemu więc nie wykorzystać możliwości, które daje nam sztuka animacja do efektownego podkręcenia niektórych scen?

Fabuła komiksu skupia się na Thorfinnie, młodym chłopcu, który został porwany przez normańskich piratów i musiał przejść przez przyśpieszony kurs dorastania. Pomaga mu w tym ich lider tych piratów i jeden z głównych bohaterów serialu, Askeladd, którego można porównać do Ragnara Lothbroka z "Wikingów". Cyniczny i egoistyczny chuj, któremu nie drgnie powieka, gdy musi działać dla swoich egoistycznych pobudek lub ludzi, którym przewodzi. Nawet jeśli oznacza to wyrżnięcie kobiet i dzieci. Człowiek, który ma doskonałe wyczucie sytuacji, ludzi i jest zarówno świetnym taktykiem, jak i strategiem. Nie jest ani dobry, ani zły, wykorzystuje wszelkie możliwe okazje do zysku, ale nie lęka się poświęceń i jest na nie gotowy, gdy gra jest tego warta. Z każdym kolejnym odcinkiem widzimy, jak ewoluuje jego relacja z Thorfinnem, który chce pomścić swego ojca. Początkowo go nienawidził, ale z czasem nabiera do niego coraz więcej szacunku, wygaszając żal, którzy drażni jego gniewną duszę. Jak to kiedyś mniej-więcej napisała koleżanka na swoim fp MangowyNałóg - "Askeladd lepiej wychował Thorfinna i przygotował go na niebezpieczeństwa tego świata niż zrobiłby to jego biologiczny ojciec". Trudno się z tym nie zgodzić, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę buńczuczny charakter młodego. Trudno wychować takie (czy raczej zwłaszcza takie) dzieci z miękkim sercem i dużo lepiej do takich przypadków przemawia twarde, chłodne wychowanie i bezwzględna, obojętna postawa.

Jednym z głównych celów tego anime, jest pokazywanie konieczności zmian i tego, że człowiek musi iść do przodu, bo tkwienie w miejscu lub mylnych przekonaniach, względnie nie pasującej nam roli, jest niszczące. Np. książę Canute, jest z początku wybitnym tchórzem i słodkim, zniewieściałym chłopcem, który zrobiłby szybką karierę w gejowskich filmach dla dorosłych. Musi opuścić swoją strefę komfortu i dojrzeć do pewnych rzeczy, bo inaczej spadnie z rowerka w trakcie gry o tron. Jego ojciec, król Danii, z kolei zasiedział się na królewskim tronie, przez co stał się leniwy, gnuśny i zatracił jedną z ważniejszych królewskich cech - wigor do szybkiego i mądrego reagowania. Jemu już się po prostu nie chce, przez co królestwo niszczeje. Thorfinn, wojownik z dużym potencjałem, który jest blokowany przez swoje emocje i sprawy z przeszłości, których nie potrafi przepracować lub zdławić w sobie. Askeladd wielokrotnie mu pokazał, że przez to staje się leszczem, który jest dewastowany gołymi pięściami w walce na miecze, bo gniew przysłania mu ruchy przeciwnika. Jasne, historie Duńczyków, Anglosasów, Rzymian i Wikingów są ważną częścią tej opowieści, ale (jak już wcześniej wspomniałem) moim zdaniem to przede wszystkim dodatek , który ma uwydatnić ich światopoglądy, słuszność niektórych zmian i pokazać dlaczego niektóre zachowania są złe i długoterminowo nie przynoszą niczego dobrego. Może to moja nadinterpretacja, ale wydaje mi się, że nie bez powodu autor pokazał nam w ten sposób większość postaci, czy wątków.

Jeśli chodzi o stronę audio-wizualną i pojedynki, to jest co najmniej dobrze. CGI nie jest co prawda idealne, trafiają się gorzej narysowane rysunki, animacja nie powala, ale wszystko to prezentuje na tyle solidny poziom, że nie widzę powodów do narzekań. Drzewa, reszta roślinności, góry, niebo, porty, miasta, ogólnie natura i elementy tła działają na mnie w podobny sposób, co np. te z 3 części "Wiedźmina", czy serialowych "Wikingów". Lubię na nie patrzeć i podobnie jak w w/w, nie raz pauzowałem na spokojnych ujęciach, by móc na spokojnie się przypatrzeć detalom i podziwiać ich piękno. Tak samo zresztą, jak w przypadku walk. Jest dużo krwi, postacie się ze sobą nie patyczkują i dotkliwie ranią - czy to zrywając skórę za pomocą łańcucha, wydłubując oczy albo zwyczajnie torturując więźniów na przeróżne sposoby. Jeśli chodzi o walki, to opiszę to na 1 przykładzie. Thorkell domyślnie walczy 2 toporami, ale prawdę powiedziawszy on tak naprawdę nie potrzebuje żadnej broni, bo samo dostanie pięścią może skończyć się śmiercią. 230 cm wzrostu i 180 kg wagi robią swoje. Zwykłych wojów masakruje samą posturą, następnie rozrywając ich na sztuki mięsa przy pomocy toporów. Generalnie opowieści o nim oraz sama osoba powodują, że wrogowie srają ze strachu na myśl walki z nim. No ale czego innego by się spodziewać po one-man-army, który 1 rzutem dzidy/bali drewna sieje popłoch w szeregach wroga i bez trudu zatapia małe statki. Poza tym ma zajebistego aktora głosowego (jak większość w tym anime zresztą, ze szczególnym wyróżnieniem Askeladda), który jest wprost stworzony do tej roli, jak Robert Downey Jr dla Iron Mana.

Bardzo polecam, w chwili gdy piszę te słowa, to jestem kilkanaście godzin po 2 ostatnich odcinkach. Warto przeboleć język japoński i niektóre przerysowania, bo to warty uwagi serial, z którego można wyciągnąć dużo fajnych rzeczy i przede wszystkim frajdę.

No nic, dziękuję Wam za przeczytanie tej kobyły, mam nadzieję że jakiś nie-otaku na niej skorzysta :). Chciałbym również podziękować Oli i Karolowi za ekspertyzę w kilku tematach, dzięki której zaoszczędziłem sporo czasu na researchu.



0
0
0.000
0 comments